
Jest sobie koleś, który bije drugiego kolesia czajnikiem prawie go przy tym zabijając. Później podrzyna mu gardło srebrną brzytwą, a wszędzie jest pełno krwi w cudownym, różanym odcieniu wyglądającej absolutnie nierealnie. Później ten koleś, który zabił tamtego czajnikiem zabija kolejnych, żeby jego współlokatorka miała z czego robić ciastka. Potem ten od czajnika zabija swoją byłą żonę nie wiedząc że to ona. Pali współlokatorkę żywcem w piecu do robienia ciastek z ludzi. Rozpacza nad żoną. No i wtedy z pomocą przychodzi mu chłopiec, który pomagał robić ciastka i wcześniej był workiem treningowym gościa zabitego czajnikiem i zabija głównego bohatera podrzynając mu gardło.
Ja rozumiem, taka fabuła pasowałaby do teatru (chociaż- ciastka z ludzi?!), na scenę,
muzyka też. Film jednak to coś zupełnie innego. Tego typu historie są dobre jedynie w dosłownym znaczeniu, a osiągnięcie tego jest możliwe jedynie w teatrze.
Sweneey Todd <3 genialny film + genialny aktor <3 mój mistrz <3
OdpowiedzUsuń