
Dziwnym zrządzeniem losu, ja- w podstawówce zawsze największy słabeusz, leszcz, cienias, który 60 metrów przebiec nie może (to się chyba nie zmieniło) jestem w mojej nowej klasie postrzegana (przez chłopców, którzy jak na razie widzieli tylko jeden wf z moim udziałem) jako ktoś, kto świetnie gra w gry zespołowe i jest superwysportowany. No i rzeczywiście- ostatnio, gdy chłopcy (błagam, niech już nikt nigdy nie wymawia przy mnie formy "chłopacy" bo zatłukę) obserwowali naszą grę w kosza, z innych się śmiali (wszechogarniające piski i wrzaski parodiujące nasze kontakty podczas gry) no a na mnie patrzyli i krzyczeli z szacunkiem. No bo (mój powód do dumy) rzuciłam 5 koszy- jedyne podczas tej gry. Chyba dość w porządku gram w siatkę, tylko ciężko mi się zawsze zorientować gdzie poleci piłka i czy będzie aut czy nie.

No a wszystko dzięki tym trzem kilometrom, które przemierzam codziennie w drodze do szkoły i do domu, no i- oczywiście wzrostowi, którym to lubię się chwalić, więc zrobię to jeszcze raz-
180 cm.
Nie mam pojęcia, dla czego lubię to mówić, bo w końcu zawsze byłam najwyższa z klasy, no a w 6 klasie- nawet ze szkoły. Teraz się skończyło, kiedy to na korytarzach mijam licealistów i muszę zadzierać głowę, żeby na nich spojrzeć.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz